środa, 23 kwietnia 2014

Harry #1

Miłego czytania, robaczki! Coś w stylu mojego ulubionego pisarza, Carlosa Ruiza Zafona, fabułą zbliżone do jego trylogii "cmentarza zapomnianych książek", polecam poczytać. :)
Przeczytaj notkę pod rozdziałem. :)


  Pisarz nigdy nie zapomina dnia, w którym po raz pierwszy w zamian za swą pracę dostaje pochwałę lub pieniądze. Najsilniej działa wtedy trucizna próżności, pustej dumy, znaczącej się uśmiechem na ustach i wysublimowanym krokiem, która poczyna krążyć w jego żyłach. Pisarz nigdy nie zapomina tego dnia, ponieważ już wie, że coś w jego życiu zmieniło się bezpowrotnie. Przeczuwa już wtedy, że właśnie został zgubiony na zawsze, a za jego duszę wyznaczono już cenę.
  Miałem możność doświadczyć tej próby pewnego dżdżystego dnia, roku, który na kartach kalendarza imał się gdzieś w połowie: 1941. Pracowałem wówczas w małym wydawnictwie o nazwie "La Voz de la Industria", jako nędzny szarak. Budynek nie dął świeżością, umieszczony był w starym budynku schadzek, o czym wszyscy usilnie próbowali zapomnieć. Mury przesiąknięte były jeszcze zapachem perfum pań ubranych w skąpe bielizny i duszące gorsety, w które opinały swe wdzięki. Będąc wówczas siedemnastoletnim zaledwie chłopcem, pamiętam doskonale twarz, sylwetkę i zachowania postrachu całego gmachu - Gustava Barcelo - głównego redaktora, który nigdy nie odrywał od swych ust cygara, trzymanego w platynowym pudełku i lubił się przedstawiać jako ostatni romantyk, któremu życie pożałowało wiernej żony i zdrowego syna, a w zamian dało mu przeciwieństwo swych oczekiwań. I choć nie był on najwyżej postawionym człowiekiem w wydawnictwie, chełpił się wymyśloną przez siebie władzą i zapożyczonymi cytatami Dickensa, którego zwykł czytać po nocach. Ten człowiek wzbudzał we mnie różne, często tak sprzeczne emocje - od obrzydzenia, po skrajne zachwycenie, nie poprzestając na szacunku i strachu. Za namową swojego przyjaciela - Karola - niespełna dwudziestopięcioletniego mężczyzny o skórze sinej, przeźroczystej niemal, nie stanowiącej przeszkody dla promieni słonecznych, sporej podatności na choroby, których matka natura nigdy mu nie szczędziła i uwielbieniem do spacerowania Barceloną zatopioną w śnie sprawiedliwych - pewnego dnia, z nogami drżącymi z przejęcia, udałem się do gabinetu Gustava, znajdującego się zaraz obok pokoju naczelnego, z rękopisem swojej pierwszej powieści w dłoniach, którą kreśliłem przy blaskach żarówki i świateł ulicznych. Naciskając na klamkę czułem, jak uchodzi ze mnie cała pewność siebie a wchodząc, zostawiłem ją przed drzwiami.
-Witamy naszą latorośl! Cóż cię sprowadza? Tylko szybko, jestem zajęty - zahuczał, gdy ujrzał mnie na progu, chwiejącego się pod wpływem pijanego od stresu umysłu. Poczułem ostrą woń tytoniu i potu - w tej właśnie kolejności.
-Witam, redaktorze - powiedziałem, chcąc w ten sposób przymilić się mu, używając tytułu jego stanowiska. Korzystając z chwili, kiedy Gustavo lustrował swą kolekcję niedopalonych cygar i zapisków, skierowałem się w stronę krzesła.
-Kazał ktoś panu siadać? - w jednej chwili drygnąłem, podnosząc się i stając obok siedliska. Redaktor uniósł wzrok, taksując mnie obojętnie wzrokiem.
-Do rzeczy.
-Tak, tak, do rzeczy - powiedziałem i zacząłem przedstawiać mu sprawę. Przez cały ten czas słuchał mnie z pobieżną ciekawością, wyrażając w ten sposób stosunek do mojego zajęcia. Dla niego równie dobrze mógłbym lepić zamki ze świeżego gówna.
-To wszystko? - zakończył mój wywód, wyciągając swą grubą rękę w moją stronę. Podałem rękopis i przytaknąłem.
-W takim razie do zobaczenia - powiedział. Opuściłem pokój, poczuwszy, jak wszystkie spojrzenia skupiły się na mnie. Potulnie udałem się do swojego biurka, oblepionego długopisami, kartkami i maszynopisami do korekty.

Dobiegł mnie głos telefonu, ustawionego w równej linii na płycie stolika. Rozdrażniony podniosłem aparat do ucha.
-Gratuluję! Kilka poprawek i może pomyślimy o wydaniu twojej książki - głos bez emocji rozległ się w słuchawce.


Wyszedłem z wydawnictwa smętny, mimo odniesionego sukcesu. Znalazłszy się na ulicy Ramblas uległem wrażeniu, że mrok pełznie chodnikiem, depcząc mi po stopach. Przedzierając się przez omamy lodowatego deszczu, nie wiedziałem, dokąd mam iść. Wlokłem za sobą obraz Chloe, jej lśniącego pod moim dotykiem ciała, moich palców labilnie lawirujących po cienkiej, ogorzałej powłoce jej skóry. Ktoś mądry kiedyś powiedział mi, że nie ma lepszego uczucia od tego, gdy po raz pierwszy rozbierasz kobietę. Pamiętam tę noc, kiedy drżała pod moim dotykiem, jej twarz spływała kroplami jasności, które, ociekając, rozbijały się o jej nagi brzuch. Nic nie daje większej przyjemności niż zakazany owoc. Ale każdy dar, tak jak błogosławieństwem, jest również przekleństwem. Zaczynałem nawet myśleć, że Chloe jest chorobą, a nie kobietą. Przeklinałem siebie i ją, za to, że nie mogła być tylko moją. Nieraz zasypiałem dopiero wtedy, gdy świt wylewał moim oknem sto odcieni szarości, tak zwykłej i codziennej, gasnąc ze zmęczenia, dręczony widmem jej dotyku, smaku jej ciała i miłości. Myślałem o swojej samotności, która ogarniała mnie nocą, kiedy już nie miałem żadnych sztuczek ani historii, które mógłbym jej opowiedzieć, by zdradziecko przedłużać nasze spotkanie w nieskończoność. Chciałem zanurzać się w tej przedziwnej intymności z kobietą, która zawładnęła moimi myślami. Za każdym razem, patrząc na nią, ogarniało mnie niemal bolesne pragnienie pocałowania jej, żądza, jakiej jeszcze nigdy nie czułem, nawet przy zapchanych w niepamięć dawnych zauroczeniach. Często łapałem się na rysowaniu w myślach konturu jej ciała pod pachnącymi woskiem i lawendą ubraniami. Nigdy nie poznałem kogoś równie zagubionego w swoich myślach. Nie znałem siebie. Podszedłem do budki telefonicznej, która mimo deszczu, idealnie odrysowywała się na tle palety budynków Barcelony, stojąc na lodowatym od deszczu chodniku niczym strażnik. Moje myśli krwawiły jej miłością, pragnieniem choćby zobaczenia jej twarzy, usłyszenia jej głosu. Mijałem ludzi bez twarzy idących ulicą bez życia. Złapałem słuchawkę, wrzucając monety w wyznaczone miejsce i wybrałem numer. Usłyszałem jej głos.
-Kocham cię - wyrzuciłem z siebie, nie czekając, aż zdąży powiedzieć coś jeszcze. - Kocham cię, Chloe - zdołałem jedynie usłyszeć jej westchnięcie. - Proszę, zobaczmy się jutro, nie wytrzymam już dłużej.
-Przy starym teatrze po zmierzchu. Harry, nie mogę rozmawiać.



Dabum tss. Wiem, że ciężko jest ogarnąć, o co chodzi, sama nie do końca rozumiem to, co tu napisałam, ale próbowałam w jakiś sposób "przeinaczyć" historie trzech książek, łącząc bohaterów, zmieniając ich role i dodając Harry'ego, ponieważ chciałam Wam przybliżyć w ten dziwny sposób moje papierowe miłości, ale jak zwykle wyszło mi to beznadziejnie. :) Spokojnie, książki nie są wcale tak straszne, jak to. :/ Pragnę jeszcze raz zaznaczyć, że pomysł prawie w całości NIE jest mój, ja go tylko zmieniłam, dodając trochę swoich szczegółów i mieszając wydarzenia i bohaterów. Postaram się dodać jeszcze ze dwie lub może nawet trzy części. :)
Podobało się Wam? :) Piszcie, Wasza opinia jest dla mnie bardzo ważna. :)

kingato x

Uhh, to moja dziesiąta praca na tej stronie. :3

7 komentarzy: